-Zatem ruszajmy.-powiedział Cole i uśmiechnął się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech. Szliśmy, a ostatnie liście szeleściły pod naszymi łapami. W pewnym momencie stanęłam na chwilę.
-BEREK!-krzyknęłam i musnęłam Cole'a nosem po grzbiecie. Biegłam tak szybko jak mogłam. Spojrzałam w tył, a biedny Cole szedł gdzieś daleko zdyszany. Nagle wybuchnęłam śmiechem. Cole po jakichś trzech minutach doszedł do mnie.
-Ha, ha. Bardzo śmieszne.-powiedział ironicznie.
-Wiem o tym!-śmiałam się dalej.
-Może odpuścimy sobie to polowanie? Chodźmy na przykład nad Potok Błogosławieństwa? Albo nie! Mam lepszy pomysł! Nad nasz główny, Błękitny Potok!-myślał Cole.
-Tak. Już nie mam sił na polowanie. A co dopiero ty! Ha ha ha!-śmiałam się jeszcze trochę.
-Dobra to już nie jest śmieszne!-powiedział Cole i miał minę jak jakiś posąg.
-Okej, okej... To idziemy?-spytałam zniecierpliwiona.
-Idziemy.-odpowiedział Cole. Poszliśmy nad Błękitny Potok, tak jak to było ustalone.
Wygląda on tak:
Rozmawialiśmy do wieczora. Nawet nie zauważyliśmy czasu, jaki już upłynął. Było ciemno.
<Cole?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz